Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyjaciela, o którym tylekroć wspominał. Piękna pani zarumieniła się mocno, za rękę przyciągnęła ku sobie małego Fryca, który się ciekawie garbusowi przypatrywał, i nader zimno powitała przybyłego.
Widocznie zjawienie się jego nie było jej bardzo przyjemne. Wojtuś był z tego rodzaju ludzi, co czasem właśnie gdy się czują natrętnymi, na złość gotowi się narzucić.
Zdawało mu się, że ma do tego prawo.
— Przybyłem na krótko do Drezna, — szepnął Wolskiemu na ucho — widzę, że tu mieszkacie, nie puszczę cię więc, póki mi nie powiesz swojego adresu i nie dasz godziny, o którejbym cię mógł zastać.
Wolski niespokojnie spojrzał ku żonie, zdającej się odgadywać przedmiot rozmowy i ze znakami jakiemiś tajemnemi zwróconej ku mężowi.
— Wiesz — szepnął na ucho doktorowi, jeśli nie bardzo jesteś ciekawy reszty tej procesyi — ja tu żonę zostawię z profesorem, który ją może odprowadzić do domu, a sam zaraz ci służę.
Kilka słów szepnąwszy żonie, która zdala skłoniła głową, żegnając garbusa, Wolski wziął go pod rękę i poszli.
— Jednakże uprzedzić cię muszę, — odezwał się po chwili Wolski, — że do mnie