Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na rogu pod Berlińskim hotelem stanąwszy, mógł się już doskonale przypatrzeć Wolskiemu i nie wątpił, że się nie mylił. W istocie on to był jak dawniej wyglądający ubogo i biednie, smutno i przybito. Obok niego, nieco ekscentrycznie ubrana, z lornetką w ręku stała kobieta piękna, wspaniałej i dumnej postaci, z rodzajem egzaltacyi przypatrująca się defilującym szeregom... Wojtuś widział, jak rzuciła parę wiązanek kwiatów, jak klaskała w dłonie.
Poznał w niej acz nieco zmienioną i dojrzalszą Wilhelminę, zawsze piękną, majestatyczną, której świeżość i wesele dziwnie odbijało od smutku i przygnębienia Wolskiego. Maleńki chłopaczek kilkoletni z kokardą niemiecką na czapeczce stał między niemi.
Domyślił się w nim Fryca.
Nie mogąc dłużej wytrzymać, doktór przesunął się po nad trotoarem, zbliżył się do dawnego towarzysza i chwycił go za rękę. Wolski, którego oczy były gdzieindziej, drgnął, obejrzał się i zarumieniony, zmięszany począł go witać.
— A! przecież cię złapałem! — zawołał doktor.
Wilhelmina odwróciła się ciekawie, a Wolski w kilku słowach przedstawił jej tego