Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad Spreą.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czone rysy, tworząc się, stężały i zamarły. Kajetan był podobny do niej, ale rozkwitły i rozwinięty. W ustach miała uśmiech łagodny, na czole wypogodzonem rezygnacyę chrześcijańską. Mimo wieku zachowała coś w sobie z panieńskiej skromności i obawy.
— Jakże się pan ma, panie Wojciechu — zawołała drżącym od radości głosem, — a! jakiżeś dobry, zacny, żeś też o mnie nie zapomniał. Cóż mi o Kaju przywozisz? List? nieprawda?
— A! nie! wyjechałem nagle — potrzebowałem się widzieć ze szwagrem. Chwilowo tylko na lekcyi Kaja widziałem, prosił mnie, bym rączki pani ucałował...
— Ale zdrów?...
— Zdrowiuteńki...
— Jakże mu idzie?
— Doskonale... wybornie...
Wdowa usiadła i przysunęła krzesło blisko siebie Wojtusiowi.
— A! żeby pan wiedział — odezwała się wzdychając — jak mnie nieraz niepokój o niego opanowywa... od czasu, jak za tym Niemcem wpadł do wody, zawsze mi się Bóg wie co roi. Zdaje mi się, że mam przeczucie, że widzę niebezpieczeństwo... trwożę się, modlę i nie łatwo pozbyć mogę tych wrażeń.