Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

miano czas się przekonać o jego bezpodstawności. Nie rozumiem.
— Ani ja — dodał Filip — ale w końcu być też może, iż wizyta jest wprost tylko złośliwego człowieka, zabawką. Indywiduum to, europejskiej sławy, znane jest ze swych fantazyj.
Gdy po rozmowie z Filipem, Jordan późno już wrócił na Christianstrasse, zastał okna oświecone i gości w domu zebranych na herbatę i wista.
Był to dzień, w którym zwykle Małdrzyk przyjmował. Nie umiał on utrzymać w sobie doznanej przykrości, wygadał się przed przyjaciołmi i, gdy Klesz wszedł, zastał ożywioną rozmowę o panu komisarzu. Znali go wszyscy — odwiedziny nie były bezprzykładne, nie przywiązywano do nich wagi.
Hrabia Trzaska, który należał do klubu przy Krzyżowej ulicy, składającego się z dyplomatów i szlachty — i mówił, że się tam czasem z ministrem Beustem spotykał — obiecywał mu się poskarżyć na to postępowanie komisarza.
Opowiadano anegdoty o nim.
Ubogich ludzi pozbywał się z miasta różnemi sposoby, a obchodził się z niemi nielitościwie, często grubiańsko.
Beust pono, gdy się przed nim uskarżano, ramionami potrząsał, usta krzywił, ręce rozpościerał szeroko i milczeniem do zrozumienia dawał, iż na to poradzić nie mógł.