Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kła. — Wystaw pan sobie, był i u mnie. Rozpytywał się o panów, o sposób ich życia, o wydatki, o osoby, które do nich przychodzą.
Ale ja tych panów nie znam.
Coś w tem jest! Mianożby panów oskarżyć o co?
Jordan śmiać się zaczął.
— Ale o cóż?
— Nieprzyjemna rzecz! — dodała Herzowa. — Zapytywał mnie z jakimś przekąsem o córkę też? W tem coś jest! — powtórzyła z niechęcią.
— Jakże się pani zdaje? coby to być mogło — odezwał się Jordan spokojnie. — Ani mój przyjaciel ani ja nie poczuwamy się do niczego.
Wdowa westchnęła ciężko. Myślała chwilę, spojrzała na kalendarz ruchomy, wskazujący ostatnie dnie miesiąca, utarła nos, odchrząknęła i zbliżając się do Klesza odezwała się zmienionym głosem:
— Prawdziwie mi przykro, ale tyle mamy wydatków, niech pan daruje i będzie łaskaw hrabiemu przypomni (tytuł ten uparcie się utrzymywał), że zmuszona jestem prosić go o zaległą należność za lokal.
Jordan się skrzywił.
— Będziesz ją pani dziś jeszcze miała — rzekł z chłodną dumą — a jeśli pani pilno, ja założę.
Jordan sięgnął do sakiewki, Herzowa popa-