Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Skłonił się, wizyta była skończona, skierował się ku drzwiom i zniknął.
Małdrzyk stał długo nie mogąc przyjść do siebie. Odwiedziny te miały jakieś znaczenie, ale jakie? odgadnąć nie umiał.
Począł wołać głośno Jordana, o którym wiedział, że był jeszcze w domu. Niezwykły ton i natężenie głosu, przestraszyły Klesza, który wybiegł bez surduta, wydając się ze swą kolorową, i nieświeżą koszulą.
Szybko, niecierpliwie Małdrzyk opowiedział mu o tych odwiedzinach — zapytując go: Co to ma znaczyć?
— Zdaje mi się, że to poprostu zwykła tym panom chętka zrobienia przykrości, a może — dodał Jordan — jakaś grzeczna przestroga. W ciągu dnia będę się starał dowiedzieć.
Floryan, który był do zbytku wrażliwym, wyszedł jak struty.
Jordan narzuciwszy surdut na siebie udał się do pani Herzowej.
Zobaczywszy go gospodyni z twarzą strwożoną, pobiegła naprzeciw.
— Co u panów robił komisarz? — zapytała z widoczną obawą.
— Właśnie ja pani się o to pytać chciałem.
Ober-kontrolerowa zwiesiła głowę i ruszała ramionami.
— Albo ja wiem! Co ja wiedzieć mogę — rze-