Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

roześmiał się Małdrzyk. — Życzę aby cię to bawiło.
— Bawi nawet bardzo — rzekł cicho Jordan — na nieszczęście nim przyjdzie do tego co jest zabawne, to jest do wykończenia, klej obrzydliwie śmierdzi...i w izbie zaduch — nie do opisania. Ale — nie ma róży bez kolców.


Czas płynął i biegł z szybkością niesłychaną. Bywały dnie nudne i długie, miesiące przelatywały jak błyskawice, i zaledwie się jedno komorne i rachunki opłaciło — już nowe trzeba było gotować.
Około Nowego Roku kassa pana Floryana, bardzo była nadwerężona, a oczekiwane z kraju pieniądze — nie nadchodziły. Korespondencya stawała się coraz rzadszą, mniej jasną, niezrozumiałą, zawikłaną. Z pism możnaby się było domyślać, że interesa szły bardzo źle — i że chyba tajono jakieś katastrofy. Floryan smutniał, niecierpliwił się, gniewał.
Na dobitkę do kłopotów okazało się przy sprawdzeniu terminu paszportu, na który, przy wyjeździe nie zważano, że wydany był na kilka miesięcy, i już się kończył. Lecz że prawo toleruje przez lat kilka takie przeciągnięcie — niewiele na to zważano.