Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tobie przytem zdaje się, mój Florku, że jutro się to skończy wszystko i wrócimy tam gdzie dulcis fumus patriae tak pięknie wonieje, po smrodliwym węglu niemieckim. Bóg wie! Bóg wie.
Westchnął Jordan.
Małdrzyk chciał na gwałt rozmowę na inny przedmiot odwrócić. Zanucił coś, przeszedł się.
— Mój Jordku — spytał — ja jak ja, po całych dniach z rodakami gram, piję i paplam, mea culpa, wiesz że całe życie byłem próżniakiem z powołania, ale — powiedz mi — co ty robisz?
Klesz skrzywił usta i potarł włosy.
— Daj mi słowo, że się śmiać nie będziesz? — rzekł.
— Zmiłuj się!.
— Nie mam co robić, widzisz — dodał Jordan — nudzę się, postanowiłem uczyć się czegoś i obrałem sobie — introligatorstwo. Zawsze z książkami i papierem będę miał do czynienia. W Niemczech papieru zadrukowuje się ogromnie wiele.
— Obiecałem ci się nie śmiać, Jordku — zawołał Małdrzyk — ale doprawdy trudno. Ty, cobyś mógł pisać, chcesz książki oprawiać?
— A, mógłbym pisać — odparł Jordan — to nie ulega wątpliwości. Książkę zrobić z pewnym szykiem i wprawą — jest rzecz nadzwyczaj łatwa. Jedno z dwojga albo się tworzy dzieło imaginacyi, do którego wchodzą ingredyencye tysiąc razy już zużytkowane, lecz w nowy sposób zmię-