Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Cóż za boleść tak ciężka? — zapytał roztargniony Floryan.
— Zdaje się — po chwili namysłu odparł Jordan — że porzucona w domu żona, zdradziła go. Z boku dochodzą go wieści. Listów nie ma żadnych, majątek który zostawił w jej ręku... przepadł.
Ręką zamachnął Jordan i zamilkł nagle. Floryan sposępniał i namarszczył się. Przeszedł się po pokoju kilka razy paląc cygaro.
— Nie odebrałeś nic z poczty? — zapytał Jordana, pod którego adresem pisać miano.
— Ani słowa.
— Dziwi mnie to — dodał Małdrzyk. — Mieliśmy tu dostać resztę pieniędzy. Ani ich, ani listu. Nawet od Moni i Lasockiej nic. Wina poczty, bo niepodobna aby tak długo milczeli.
— Chodzę na pocztę codzień — odezwał się Jordan — robiłem jak najstaranniejsze poszukiwania.
Ze zwykłą swą lekkomyślnością, Małdrzyk, który nad przykremi rzeczami długo nie lubił się zatrzymywać — odwrócił rozmowę i począł szydzić z Cymerowskiego, opowiadać o Myślińskim, który w rozmowie zdradzał najpocieszniejsze nieuctwo.
Jordan tym razem śmiechowi nie wtórował — chodził zasępiony.
Być może, iż Małdrzyk miał ochotę zręcznie