Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pokoje oświecone rzęsisto, wyglądały bardzo ładnie.
Pawełek roznosił właśnie herbatę. Stolik do wista wieczornego stał przygotowany.
Cymerowski opowiadał coś z wielkim zapałem, dolewając sobie araku do szklanki. Oprócz niego, trzech panów jeszcze, siedziało na kanapach i fotelach.
Tak zwany Nabab, majętny obywatel, który bawił w Dreznie nie z konieczności lecz dla fantazyj, puszczając im cugle dosyć luźne, leżał na wpół na kanapie. Ponieważ niedaleko mieszkał, kazał sobie więc długi swój cybuch przynieść z ogromnym bursztynem i pykał z niego, ożywiając rozmowę bardzo dosadnemi wyrażeniami.
Drugi, którego zwano hrabią Trzaską, od herbu przybierający to nazwisko, niemłody, do zbytku wyświeżony, elegant — palił cygaro, spoglądając ku kartom. Mówiono, że grał wybornie i szczęśliwie, a wygranej potrzebował, bo — musiał żyć wygodnie i zbytkownie — a nie było z czego. Znakomite koligacye, dawna domu zamożność, nałogi powzięte w czasach gdy się fortunę traciło, robiły go panem choć już nim nie był.
Położenie jego teraźniejsze nikogo nie oszukiwało, znali je wszyscy — lecz każdy przez grzeczność udawał, że nie wie o ruinie. Niemcy zaś, choć czuli iż nie miał nic wierzyli w to, że się