Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/551

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gwałtownem uderzeniem ręką w stół kobieta mowę mężowi przerwała.
— Mówże to komu chcesz! — krzyknęła — ale nie mnie. Oszukuj sam siebie, świat, ludzi... ale ja...
Tu płacz przerwał jej mowę.
Kosucki stał wcale nim nieporuszony, spoglądając na żonę obojętnie.
— Więc cóż? — zapytał. — Co? To prawdziwie śmieszna rzecz, takie spóźnione zgryzoty sumienia.
Dziewczyna umarła — bo żyć nie mogła, p. Małdrzyk się z jakąś flądrą ożenił i wiedzie żywot szczęśliwy pod Wawelem. Czegóż ty chcesz? żebyśmy go poszli przepraszać, i majątek dzieci naszych dla niego nadwyrężali.
P. Natalia płakała. Kosucki ruszał ramionami.
— Mówią że ja go denuncyowałem, a gdybym nie ułatwił mu wyjazdu za granicę, kto wie gdzieby był teraz. Otóż to taka wdzięczność!
Milczeniem żony ośmielony, Kosucki coraz głośniej mówił i dowodził. Któż wie, był może przekonanym, długo w sumieniu swem pracując nad oczyszczeniem się w oczach własnych, iż — był w istocie niewinnym.
Nie odzywała się już żona do niego, a dzieci powracające z przechadzki, przerwały małżeńskie spory.