Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/544

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jego szkodliwem, teraz więc wychodzi z niem do swego pokoiku. Naówczas tylko gdy jeden z prałatów, który też pali, bywa zaproszony, gospodarzowi wolno także kurzyć, z tem ażeby wiele dymu nie robił.
Pomimo tak surowego regimentu jejmości, nie powiem ażeby Małdrzyk był z nią nieszczęśliwym. Któż wie? potrzebował on zawsze może kogoś coby za niego miał wolę i uwolnił go od władania sobą.
Gdyśmy się parę razy przechadzali sami, wspominając dawniejsze czasy, a mimowolnie przychodziło na myśl, nastręczało ich porównanie z teraźniejszym — uśmieszek ironiczny przebiegał po ustach Małdrzyka, i nikł natychmiast powleczony wyrazem smutku.
Nie zbywa mu materyalnie na niczem. Żona aż do zbytku dba o to, aby się przyzwoicie i dystyngowanym wydawał. Nie daje mu się opuścić, bo gdyby nie to — sądzę, że nie miałby ochoty ani się ubierać, ani włosów przyczesać.
O przeszłości niebardzo mówić lubi — jednego Klesza wspomina często i — słyszałem go parę razy wzdychającego do tego aby was w Tours odwiedzić. Na nieszczęśzie — dodał zaraz — jest to zupełnem niepodobieństwem. Koszt znaczny, a pensyjka moja na to nie starczy.
Unikałem przypomnienia córki, a on sam ani o niej, ani o Lasocinie nie napomknął ani razu,