Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/521

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Leżącego z zamkniętymi oczyma przywiózł go do hotelu Klesz, dobył z pomocą sługi z dorożki, zaciągnął na górę i kazał dać coś ciepłego, aby wycieńczonego od rana głodem odżywić.
Milczący wprzódy Jordan teraz mówił do niego wiele, gorąco, i spostrzegł że słuchał nareszcie a rozumiał. Trwało nawracanie to do życia późno w noc — poczem Małdrzyk usnął.
Zaszła w nim ta zmiana, że dawał znaki, iż rozumiał co mówiono do niego.
Zrana Jordan, tonem zwykłym przywitał go i zapytał jak się czuł. Floryan odpowiedział coś niezrozumiałego, ale zdobył się przynajmniej na szept jakiś. Była więc nadzieja, że ta martwota ustanie zwolna; Klesz się tem pocieszał. Zmusił go zrana do jedzenia, zaczepiał ciągle rozmową, naostatek powiedział mu że mieszkanie zmienić należy, czemu się nie sprzeciwiał i wniósł aby szedł z nim obejrzeć parę pokoików, które im na tej samej uliczce u jakiegoś urzędnika stręczono. Ponieważ Małdrzyk i na to nie dał przeczącej odpowiedzi, Klesz ubrawszy się, pomógł mu do ubrania, wziął pod rękę i wyprowadził z sobą na ulicę.
Wskazane izdebki na pierwszem piętrze domu, którego dół zajmowały dwa nędzne żydowskie kramiki, były dosyć czyste, dosyć smutne, ale miały to za sobą, że w nich żadnych wspomnień nie było. Zgadzano się na tygodniowe al-