Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/520

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i nie mogąc dostać języka. Wśród mnóstwa przechodniów, mało odznaczająca się postać mężczyzny do stu innych podobnego, nikogo nie uderzała. Klesz udał się ku rzece, odbył długą pielgrzymkę ponad jej brzegami, nie znalazł żadnego śladu i strapiony, znużony śmiertelnie przywlókł się do miasta.
Zajrzał do hotelu ze słabą nadzieją, że tam się czegoś dowiedzieć, albo Małdrzyka zastać może, ale tu ani jego ani wieści o nim nie było.
Wieczór nadchodził — nie wiedział co począć Klesz i miał się udać do policyi, wezwać jej pomocy, gdy na myśl mu przyszło nagle pojechać jeszcze na cmentarz, na świeżą mogiłę Moni.
Wziął więc na wszelki wypadek dorożkę i kazał pośpieszać.
W rogu cmentarza, wśród zarośli był grób Moni, nie omyliło go przeczucie; Małdrzyk leżał tu ze znużenia i płaczu uśpiony i osłabły.
Potrzeba go było koniecznie z wilgotnej ziemi zdjąć i skłonić do powrotu. Powoli i ostrożnie wziął się do tego przyjaciel.
Małdrzyk obudzony nieprędko, gdyż upierał się pozostać w tym jakimś śnie chorobliwym, po długiej walce dał się dźwignąć, ująć pod rękę i zaprowadzić do powozu. Klesz tym razem energicznie występował, gniewał się i przywoływał do życia, nie folgując mu. Jak dziecko uległ Floryan.