Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/493

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pracy ciężkiej uwalnia, zdając się na Pana Boga. Miasto — naówczas — wyglądało w istocie jak gdyby czekało od opatrzności interwencyi do oczyszczenia ulic nawet, do uczynienia porządku, do cudownego zmartwychwstania.
Dla przybywających z Europy wystrojonej, świeżej, rojącej się życiem gorączkowem, stara stolica robić musiała wrażenie odkopanej Pompei, jakiegoś prastarego zabytku, który z żywiołem wieku nie miał żadnego związku.
Z niewielu wyjątkami figury zaludniające średniowieczne ulice, średniowiecznym brukiem wysłane i mające won świadczącą iż dezynfekcya była tu rzeczą nieznaną — doskonale godziły się z tem tłem malowniczem. Naprzód te tłumy starozakonnych w ich odwiecznych strojach, ci mieszczanie w kapotach, ci wieśniacy w ubiorach swych oryginalnych, ulicznicy i żebracy jakby z obrazu Callot’a, staruszkowie jakby z trumien powstali, babki do kościołów wlokące się z różańcami w ręku, chłopaki od rzemieślników uśmiech, radości wywołali na usta Małdrzyka i Moni.
Jakaś śniona, niewidziana nigdy, marzona przeszłość w oczach ich stawała się cudowną rzeczywistością.
To charakterystyczne znamię, niemal wszystkich słowiańskich narodowości — zaniedbanie,