Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wali Saksonię, opłacali drogo utrzymywanie swe na tronie. My, sasom przypisywaliśmy zgubę rzeczypospolitej, oni nam wszystkie swe klęski. Wyzyskiwano więc polaków dla odwetu choć częściowego, ale szczególnego dla nich nie miano nigdy afektu.
W bliższych nam czasach, Drezno szczególniej było schronieniem, ulubionem miejscem pobytu, przytułkiem jakimś tradycyjnym dla rodzin polskich. Sasi dopóki im grosz przynoszono, radzi byli i grzeczni — ale — na stronie krzywili się i uśmiechali z obyczaju naszego, nieopatrzności i buty. W tych latach, gdy się nasze opowiadanie zaczyna, możnych rodzin było dosyć, więc i pewne poszanowanie miano dla worka.
Myśmy się zawsze łudzili sympatyą tych „poczciwych sasów“. I pan Floryan, który mieszkanie najmował, znalazł swą przyszłą gospodynię, wprawdzie bardzo pospolitą kobieciną, lecz miłą i grzeczną.
Dom, choć wymaganiom jego nie odpowiadał, musiał przyjąć jakim był, bo od wczora chodził, trudził się, męczył i trafiał coraz na gorsze.
Powrócił więc wolnym krokiem do hotelu Saskiego, w którym stanął tymczasowo, ciesząc się tem że po drodze co chwila, słyszał z ust przechodzących mowę polską. Spodziewał się znaleść ziomków, wesołą gawędkę, a wieczorem wiseczka.