Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/478

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

być u niego — rzekł — ale to czas stracony. Na nic się to przydać nie może.
Nie zważając na to Micio stał przy swojem. Urzędnik siadł za stół i mówić już z nim nie chciał. Drżący z oburzenia i trwogi, Lada wyszedł, lecz że miał nadzieję jakiejś protekcyi i zmiany tego rozkazu, do którego żadnego słusznego powodu nie było, postanowił nie mówić nic Floryanowi.
On i Monia czekali na niego niespokojni i oboje podbiegli do progu z zapytaniem:
— O cóż to idzie?
— Nie ma nic — odparł obojętnie niby Micio, jakaś kwestya opłaty od stępla paszportowego, drobnostka. Dziś było biuro urzędowe zamknięte, pójdę jutro rano.
Uspokajające to zapewnienie Lady, Moni, która mu bystro spojrzała w oczy, tak że się zmieszał, nie zaspokoiło. Przy ojcu nie chciała dopytywać więcej, lecz niespokojnie czekała ażby Mieczysław wyszedł i wysunęła się za nim w korytarz.
— Mów mi pan prawdę — zawołała zatrzymując go — czego od nas chcą w policyi?
Zawahał się Mieczysław.
— Mówiłem już, drobnostka jakaś...
— To dobrze, aleś pan mówił nieprawdę — odpowiedziało dziewczę — czytam to z jego twarzy.