Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/465

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lazłaby się ona może, ale zkąd na nią wziąść pieniędzy. Nie pożyczy nikt. Bóg jeden wie co z tego będzie, ja im jestem ciężarem, powróciłabym do kraju, choć mi się rozstać z dzieckiem śmierci równa, ale jakże ją tu zostawić?
Płakały obie.
Jednego dnia rozkaszlała się Monia przy staruszce, która zapłakana wybiegła. Nazajutrz rano, gdy kobiety były w kościele, niespodzianie wsunęła się do Małdrzyka stara Szląska, oglądając dokoła bardzo niespokojnie.
Przydreptała do niego i pochwyciła za ręce.
— Mój panie — zawołała gorączkowo, wlepiając w niego oczy czerwone — przysiąż mi, że mnie nie zdradzisz! bo byś mnie zgubił! Przysiąż!
Małdrzyk posądził ją zrazu że dostała obłąkania.
— Co? jak? — począł pytać.
— Przysiąż, że mnie nie zdradzisz — powtarzała staruszka.
Naglony tak, Floryan w końcu najuroczyściej jej to przyrzekł.
Obejrzała się raz jeszcze Szląska, i pośpiesznie rękami drżącemi zaczęła coś z worka dobywać. Wypadły z niego na ziemię naprzód podarta książka, różaniec, pończocha, brudna chustka od nosa, naostatek wyrwała paczkę zgniecioną i zszarzaną, konwulsyjnym ruchem wciskając ją w rękę Małdrzykowi.