Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/452

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Monia powróciwszy wieczorem do Lasockiej, chodziła długo zadumana. Lasocka nie spuszczała jej z oka, gdyż od pobytu w Paryżu, a bardziej od pierwszego wyjazdu z kraju, stan zdrowia Moni, zawsze delikatnej, coraz się pogorszał.
Miała suchy kaszelek i bladość jej dawna zaczynała się krasić rumieńcem na policzkach, który nie był zdrowia oznaką. Stara piastunka nie trwożyła tem nikogo, ale sama zlękła się bardzo. Monia się wcale nie skarżyła. Tego dnia po długiem milczeniu, dziewczę zamyślone klękło do modlitwy i przy niej rzewnie, pocichu się spłakało. Lasocka widziała to, lecz udała że nie postrzegła. Ona też, lepiej od wszystkich rozumiejąc położenie, walczyła z sobą, co ma począć. Czuła że tu była ciężarem, jedną więcej gębą do nakarmienia. Gdyby jej nie było żal opuścić Moni samej, z ojcem kaleką i nieporadnym, byłaby się wybrała do kraju nazad, do ubogich krewnych. Ale jakże tu to dziewczę niedoświadczone, chore, porzucić z p. Floryanem, który nic nie widział, a rady sobie i nikomu dać nie umiał?
Rachowała co życie kosztowało i jak prędko zapasy się wyczerpać musiały.
Zawsze być na cudzej łasce, na opiece? — niepodobna było.
Biedna Lasocka nawet przez sen wzdychała tak i jęczała z tej troski, że często Monię lekko śpiącą budziła.