Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/407

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zmęczony myślami Jordan wrócił późno i padł nie rozbierając się na posłanie.


Pierwsza chwila łzawego powitania już była przeszła.
Floryan wpatrując się w twarz córki, która mu żonę przypominała, leżał nawpół, półsiedział na łóżku oparty — ona, z oczyma wlepionemi w ojca płakała cicho. Łzy spokojnie biegły po jej bladej twarzyczce. Znalazła go straszliwie wynędzniałym, zestarzałym, zmienionym, innym. Głos tylko pozostał dawny.
Lasocka nie mogła jeszcze w płaczu się utulić łkała, usta chustką zatykała, ocierała oczy, zdawało się jej że przestanie i na nowo łzy ją dławiły. Jordan starał się za wszystkich być wesołym i tym humorem w drugich pobudzić radość, lecz i jemu się nie wiodło.
— Moi kochani — mówił — płaczecie przy powitaniu. a cóżby przy rozstaniu było. Chwała Bogu, żeśmy się żywi i cali znaleźli razem. Cieszmyż się.
Floryan nie śmiał rozpocząć rozmowy aby nie tknąć czegoś drażliwego, nie wywołać wspomnień Lasocina, narzekań na Natalię i Kosuckich.
Monia z taktem wielkim, rozpytywała ojca