Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/405

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

koju, w którym wszędzie były ślady jego choroby i kalectwa — jakże ja ją tu przyjmę! Jakie tu na niej zrobi wrażenie. Ostatni raz trzymałem ją na kolanach w wielkiej sali w Lasocinie — a teraz tu... biedny łazarz odzyskam sierotę.
Klesz starał się nadać weselszy obrót rozmowie, ale się sam dławił tem co mu własna myśl przy nosiła. Jaka przyszłość! jaka przyszłość tych dwojga istot.
W Małdrzyku radość widzenia ukochanego dziecka tak była wielką, że wszelkie inne myśli i troski stłumiła. Począł się śmiać, chciał próbować wstać i chodzić. Naglił Klesza aby jak tylko przyjadą, natychmiast je tu przywiózł. Posłał po panią Perron prosząc ją o wyznaczenie pokoju dla Moni i Lasockiej.
Wdowa go uspokoiła, że pamiętała o tem. Klesz napróżno chciał wyjść zaraz, bo potrzebował sam być z sobą i pomyśleć o przyszłości, Florek go nie puszczał. Potrzebował znim mówić, czynił domysły jak córka mogła wyglądać. Uspokoić go nie było podobna.
Nierychło wreszcie Jordan potrafił się z hoteliku wyrwać i poszedł dumać nad Sekwanę. Przechadzającego się tu wieczorem mogła policya podejrzywać o jakieś złe zamiary dla drugich, czy dla niego samego, tak posępną miał twarz i chód błędny. Pracował biedny usiłując rozwiązać węzeł splątany, który jedna chyba