Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/396

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

po których się włuczył, taki temperament wywiózł. Ani się od niego odczepić.
Jordan pokiwał głową.
— Tylko, zlitujże się pan, nie dawaj poznać że wiesz o tem. Ja pewna jestem że ona się go pozbędzie, tyle tylko że ją wymęczy albo obedrze, ale to wściekły człowiek! Niech Bóg broni!
Strzepnęła rękami, z których krople wody prysnęły w twarz p. Jordanowi; przyjął je jednak nie ocierając ich nawet natychmiast, tak mu pochwycona wiadomość była pożądaną.
Świtała choć słaba jakaś nadzieja, że ów stary rywal mógł uwolnić Małdrzyka od wdowy.
O więcej szczegółów nie byłby nawet dopytywał Jordan, ale p. Petit była już w biegu — i niełatwo zatrzymać się mogła.
— Bo, trzeba panu wiedzieć — mówiła cicho z minką złośliwą, oko jedno mrużąc — że oni byli z sobą bardzo dobrze i poufale. On tu niemal gospodarował. Stawał w najlepszym pokoju, śniadania i obiady jedli razem, cichotali, całowali się... nawet ludzi nie wystrzegali. Nie mogę za to zaręczyć, ale ona mu nawet pieniądze podobno dawała. Chwali się pierścionkiem.
Tu żona odźwiernego zrobiła znaczący ruch głową — gdy — dalsze zwierzenie się przerwało wejście samego gospodarza loży. Jordan go przywitał i wyszedł.
Z tego co się dowiedział użytku zrobić — nie