Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/394

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Hm? — odezwał się powtórnie.
— Kiedy bo to, nie wszystko mówić można — szepnęła p. Petit.
— Przedemną? — podchwycił Jordan — jaż przecie jestem przyjacielem domu.
Argument ten trafił do przekonania żonie odźwiernego. Córka jej grała zapamiętale, a pedał trzymany dla wzmocnienia głosu, brzmienie fortepianu podwajał, kot się umywał, męża nie było, a Klesz siedział pochylony nastawiwszy uszu.
— To są stare dzieje, kochany panie — poczęła pani z sałatą — bo to nie ma prawdy nad tę, że człowiekowi często przeszłość powraca jak czosnek, gdy się go dużo zjadło. Czosnek gdy się go je, bardzo smaczny, ale gdy wraca, nieznośny.
Dowcipnemu porównaniu uśmiechnął się z takiem współczuciem, że sobie mówiącą pozyskał. Raz począwszy jużby też z trudnością mogła się wstrzymać od dalszego ciągu.
— Niech to pan przy sobie zatrzyma — mówiła dalej — nasza pani ma trochę kłopotu. Jeszcze przed kilku latami pono, bywał tu u nas często bardzo przystojny mężczyzna, p. Gerard. Jego tu znali wszyscy dobrze, wesoły niezmiernie człek, jeździł z próbkami materyj jedwabnych od małych fabryk w Lyonie. No — i umizgał się do niej... no — i — kto wie co zaszło, ale wyglądało tak jakby się miał żenić. To wiem, że pisywali do siebie, bom listy trzymała nieraz w ręku. Tymczasem