Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mam prawa go posądzać. Siostra moja jest — dosyć powiedzieć, siostrą.
— Tak — a on szwagrem! — dodał Jordan i począł oburącz rwać włosy na głowie, które się straszliwie najeżyły. — Rób jak cię natchnie twój duch opiekuńczy — mój Florku — nie pytaj mnie, bo nie chcę mieć na sumieniu twojego postanowienia. Jedno ci tylko powiadam — że bezemnie zagranicę nie pojedziesz — gdybym miał o żebraczym chlebie wlec się za tobą — nie opuszczę cię. Jesteś zanadto dobry i nieopatrzny, wierzysz wszystkim. Ja z tobą, choćby lokajem.
Florek rzucił mu się na szyję.
— Co począć! co począć! — zawołał wyrywając się i biegając po izdebce. — Monia! moja Monia! jak ja ją porzucę, jak ja bez niej, jak ona bezemnie wyżyje.
Jordan syknął tylko.
— Gdyby dłużej tam przyszło pozostać — odezwał się — nie rozumiem dla czegobys córki nie miał wziąść do siebie. Wychowanie zagranicą daleko łatwiejsze niż tutaj. Skorzystałaby na tem. Wątła jest, powieźlibyśmy ją do morza, w klimat cieplejszy.
Myśl ta silnie zdawała się przemawiać do przekonania p. Floryana.
— Masz słuszność — rzekł — toby się doskonale złożyło.
— Tak mi się zdaje — począł Jordan — chociaż