Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/363

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Łaskawa pani — odezwał się zasmucony Klesz — wszystko to niezmiernie jest przykrem dla nas i dla pani. Ciężar masz taki z nim. Co się tyczy wydatków, szczęściem, przeczuciem wziąłem ze sobą trochę oszczędzonych pieniędzy:
— Czekaj pan — z uśmiechem przerwała Perron, dobywając papiery z szufladki. — Oto masz regestra... nie zadłużył mi się jeszcze... Patrzaj...
Z tego nieszczęsnego cyrku...
— Z jakiego cyrku? — podwycił Klesz przerażony, który o nim wcale nie wiedział. — Cóż on mógł robić w cyrku?
— Jakto? pan, przyjaciel jego najbliższy nie wiedziałeś o tem, że przy dyrektorze cyrku na Polach Elizejskich jako doskonały jeździec miał posadę, która stanowiła jego utrzymanie.
Klesz załamał ręce.
— Małdrzyk! berejterem w cyrku! Boże miłosierny. On! To skończenie świata.
Wdowa się uśmiechnęła — wszystko to mogło ostatecznie wyjść na jej korzyść!
— Nie dziwuj się pan — rzekła cicho — była tam atrakcya, której się biedak oprzeć nie mógł, pewna miss Jenny, ładna amazonka, mająca talent kierowania sześciu końmi i wodzenia za nos razem dyrektora, lorda Dunby, p. Floryana i, co najmniej, jeszcze trójki.
Klesz oczy sobie zakrył.
Nielitościwa Perron szeptała dalej: