Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tylko się nie ożeń, proszę cię, bo, choć doskonała dziewczyna — ale już, gdybyś miał wisieć, to jest brać... to przynajmniej młodą. Za kilka lat będzie babą.
Żeby kobiety nie starzały — dodawał kapitan, coby to za miłe były istoty!
Wszyscy przyjaciele Małdrzyka — znajomi — ludzie z któremi miał interesa, jedną formułą odprawiani dosyć długo, zaczynali być niespokojni.
Arnold zwierzył się Tatianowiczowi, że go sześć razy od drzwi się pozbyto, zawsze tem — nie ma w domu, a gdy się rozgniewany pytał: ale gdzież się u licha podziewa? — Nie wiem — odpowiedział odźwierny. Tatianowicz doniósł o tem kasztelanowi, a ten, że miał jakąś słabość do Małdrzyka, posłał od siebie po informacyę. I jego tak zbyto.
Zaczynało to być niepokojącem i — podejrzanem.
Floryan ze swojej strony dopytywał pani Perron, czy kto do niego nie przychodził, czy nie było listów. Mówiła że nie dowiadywała się żywa dusza, a listy chowała i zapierała się że przychodziły.
Małdrzyka bolała ta obojętność ludzi — skarżył się na nią.
— A! ludzie — odpowiadała z goryczą Perron, udzie! Pan wierzysz przyjaźni, sercom i stosun-