Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzień, a wstawszy uciekał zaraz z domu. Nigdy go tu prawie w ciągu dnia nie było.
P. Perron nie była szczęśliwszą od innych w dopytywaniu go co robi ze sobą — i ją zbywał tem że odpoczywa, że się rozrywa, że ma kilku przyjaciół. Przed nią jedną może przyznał się że rozpoczął maleńką grę na giełdzie, która mu się dosyć wiodła. Po razy kilka przynosił do domu[1] dawał do przechowania pani Perron po kilka tysięcy franków. To zaufanie miłem jej było, zdawało się obiecującem, lecz zrobiwszy ją kasyerką, nie chciał uczynić powiernicą.
Cierpliwie, może cierpliwiej niżby jej temperament przypuścić dozwalał, znosiła to przebiegła francuzka. Chciała go wziąść swą łagodnością i dobrocią. Był dla niej uprzejmym — ale roztargnionym zawsze, zajętym, spieszącym się i małomównym.
Kapitan Arnold rzadziej niż dawniej mógł go pochwycić, a w dłuższą rozmowę nie umiał go wciągnąć. Wymykał mu się. Spotkali się czasem, zaczynał zaraz o Jordanie, gdy Arnold zwracał rozmowę na niego samego, odpowiadał troszcząc się tylko o przyjaciela.
Taki tryb życia osobliwszy, którego połowa przeznaczoną była aby drugą zasłaniała, trwał niemal długi rok cały, bez żadnej zmiany wybitnej.

W ciągu niego tylko Florek pilnie na to uważał aby się od swych ziomków nie oddzielać i na

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; po słowie domu brak przecinka lub spójnika i.