Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

do przyjęcia gości, pieszczenie z nim razem Moni.
Jordan niepiękny, mały, czarny, z twarzą, która miała wyraz codzień inny, z włosem najeżonym na głowie szerokiej i kulistej — z oczkami małemi, kryjącemi się pod brwią nasypioną — niepokaźnej powierzchowności był w swym rodzaju niepospolitym człowiekiem. W szkołach i uniwersytecie był to pierwszy uczeń, który wszystkie zabierał medale. Pamięć miał niesłychaną, dyalektykę zręczną, wymowę czasem przedziwną, nauki ogrom, oczytanie polihistoryczne, zdumiewające — i byłby niezawodnie z temi darami, przy bystrości pojęcia, która go odznaczała, doszedł daleko, gdyby przy końcu studyów — nagle go coś nie zwichnęło. Stracił wiarę we wszystko, czego się uczył. Smiejąc się powiadał, że nie jest pewnym, nawet czy dwa a dwa są cztery.
Sceptyk — stał się obojętnym na wszystko i drwił z całego świata.
Wygłoszenie przy nim jakiejkolwiekbądź teoryi, zasady, pewnika, wywierało ten skutek, że natychmiast usiłował zaprzeczyć temu. Ulubieńcem jego był Montaigne — kochał się we wszystkich krytykach, a niemniej oni też jego nieubłaganym sarkazmem byli ścigani.
Takim był ów p. Jordan, w niektórych momentach życia, gdy coś go z apatyi wywiodło, w innych ograniczał się uśmiechem i łagodnem