Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i przynieść ze sobą trochę życia, a w zamian trochę dobrych starych wynieść wspomnień.
Pożegnali się bardzo czule, a stary w spencerku i flanelowych chodakach, z tabakierką w ręku, przeprowadził ich do drzwi, u których już wchodzącego spotkali Tatianowicza, który codzień tu z anegdotkami, emigracyjnemi ploteczkami i swojemi proroctwami w kieszeni, przychodził.
Floryan u wyjścia z kamienicy z radości wielkiej uściskał kapitana. Pierwszą myślą jego było natychmiast korzystać z przypływu grosza i Arnolda ze sobą prosić na sute śniadanie.
Z tego co mu powiedział kasztelan, z przesyłki pieniężnej, wyciągnął po swojemu wcale inne niż należało wnioski. Byłto według niego dowód, że Jordan niezręcznie się wziął do rzeczy; że Kosuccy nie tak źli byli jak on głosił, że mógł śmiało więcej sobie pozwolić, bo mu pieniądze, jak teraz, przysyłać będą.
Dalszym a natychmiastowym wnioskiem było, porzucić tę głupią robotę, odżyć swobodniej, za przecierpiane dni użyć nieco wczasu.
Kapitan Arnold, któremu się z tych myśli nie tłómaczył, zaproszenie na śniadanie znalazł w swojem miejscu i przyjął je.
— Dziś jeszcze — dodał Floryan — napiszę do Klesza, po co się tam męczyć w Tours, niech powraca do mnie — podzielę z nim co mam.