Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

podobania się jakąś szczerością prawdziwą czy kłamaną.
Niewiedzieć jak do tego przyszło że swe życie opowiadać zaczęła Florkowi, wszystkie jego trudy i zawody — jak sierota dostała się do gromadki akrobatów i kuglarzy, z której ją zręczność i siła wyzwoliły — gdy wpadła w oko właścicielowi cyrku.
Był to, jak mówiła — niegodziwy i okrutny człowiek, od któregoby może niebyła się uwolniła tak łatwo, gdyby śmierć nie przyszła w pomoc.
Mówiła potem o pobycie swym w Anglii — i o teraźniejszych powodzeniach w Paryżu.
Z rodzajem ironii razem i prostoduszności, opowiadała smutne dzieje swoje — jak gdyby w życiu nic ją już ani bawiło, ani pociągało.
Nie narzekała, szydziła sobie ze wszystkiego.
Florek z kolei coś o swojej doli napomknął, aby dowieść, że się na los tak bardzo uskarżać nie mogła.
Dziwny stosunek zawiązał się w ciągu przejażdżki. Małdrzyk, choć śmiesznie się i po młodzieńczemu nią zajął, okazywał tylko pełną poszanowania przyjaźń. Właśnie to że nie prawił oklepanych komplimentów i gorących oświadczeń, ujęło ją może i — przybrała ton dobrej przyjaciołki. Była w nim zalotność ale tak przytłumiona, tak zakwefiona — że Małdrzyka więcej