Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ozdobniejsze, równie jak ogrody, weszło w modę, w Lasocinie też jakiś dygnitarz koronny stare mury poprzerabiał w smaku czasu. Dziś wyglądało to trochę dziwacznie, lecz dawniejsze i nowe budowy z muru, wysokie, pokaźne, otoczone staremi drzewy, dawały rezydencyi pozór bardzo pański, szczególniej zdaleka. Alea lipowa wiodła wprost do tak zwanego pałacu, którego część teraźniejszy właściciel przyozdobił żeniąc się, w nowszy sposób.
Lubił pan Floryan wygody, przyjmował gości, dom był zawsze zaopatrzony obficie, służba liczna, ładu niewiele ale dostatek wielki.
Wszystko to budziło w siostrze zazdrość — wzdychała do tego państwa, które się jej, we własnem przekonaniu, należało. Dojeżdżając do Lasocina, poznając te miejsca w których spędziła długie lata, zamiast radości uczuła ucisk jakiś w sercu, posmutniała.
P. Zygmunt zakąsywał wargi i dumał.
W dziedzińcu wielkim przed domem było pusto; i dopiero gdy powóz się zatoczył przed ganek, z bliskich oficyn wybiegła odpoczywająca w nich służba. Oznajmiono przybyłym że p. Floryan, korzystając z chłodu wieczornego wyszedł na przechadzkę z panem Jordanem, ale miał na herbatę powrócić.
Pani Kosucka, która się tu czuła jak w domu a obcą, ze szczególnem uczuciem weszła do wiel-