Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

odmówić. Wart był przecie tyle przynajmniej co on.
W cyrku zastali zamięszanie wielkie — ale p. Richard był cokolwiek uprzejmiejszym.
Miss Jenny w bardzo wytwornem ubraniu — powitała słodkim uśmieszkiem swojego wielbiciela. Florkowi wydała się i dzis bardzo ładną, lecz strój, światło, zupełnie odmienne warunki, czyniły ją jakby inną do niepoznania. Miała ruchy, obejście się, nawet fizyognomię pięknej angielki, chociaż była nią tylko z przezwiska.
Z równą grzecznością przyjmowała i Florka, który ją i p. Richarda ujął tem, że z wielką znajomością rzeczy o koniach mówił. Trafili właśnie na chwilę, gdy dyrektor, któremu szło o zastąpienie skaleczonego konia — targował się z roztrucharzem o nabycie nowego wierzchowca. Krew, maść, wzrost, wszystko odpowiadało wymaganiom — lecz młody koń był surowy i ostry.
P. Richard opowiadał z pewną goryczą, że mu dziś przy próbie dwóch jego berejterów z siebie zsadził.
Małdrzyk, który niegdyś bardzo dzikie konie lubił, i niejednego tabuna zwyciężył, począł obchodzić pięknego wierzchowca, opatrywać go — i wyraził się w ostatku, że koń mu się nie zdawał tak trudnym do pokonania.
Richard się roześmiał.
— Na Boga — zowołał — musisz być pan jeźdź-