Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

piero się czuje co to koń, gdy się go jest pozbawionym.
— Więc choć popatrzeć miło?
— Nie — zawołał Florek — większy to żal budzi.
Miss Jenny występowała raz jeszcze, ale w orszaku, który przedstawiał wjazd jakiejś królowej francuzkiej. W stroju średniowiecznym była na inny sposób piękną — a zawsze zachwycającą. Wszystkie inne gasły przy niej. Florek uważał, że przejeżdżając blisko nich, spojrzała zukosa na Micia i uśmiechnęła mu się.
Pozazdrościł znajomości i uśmiechu.
Jeszcze ostatni jakiś popis miał zamknąć widowisko, gdy Micio pociągając za sobą pana Floryana, znajomemi przejściami, przekradł się w podwórze za cyrk, aby dłoń uścisnąć panu Richard dyrektorowi cyrku.
Był to piękny, w sile wieku mężczyzna, trochę z jock’eyska ubrany, twarzy, rysów szlachetnych, manier pańskich — który pana de Lada acz uprzejmie przyjął dosyć chłodno, a tak samo i zaprezentowanego mu Małdrzyka, którego Micio przedstawiał jako szlachcica, niegdyś dóbr rozległych pana i wielkiego miłośnika koni.
Mr. Richard przyjął powinszowania obu przybyłych jako hołd należny — a na zapytanie o miss Jenny, której hołd chciał złożyć de Lada, odparł