Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w jakim go to spotkało — uczuł wdzięczność — i gorąco ją starał się wyrazić.
— Ja muszę jeszcze jakiś czas spędzić w Paryża — rzekł Micio — stoję ztąd o trzy kroki w Hotel de Bade (wskazał ręką), daj mi pan swój adres.
Z pewnym wstydem wyciągnął Małdrzyk z pugilaresu bilet swój z adresem ołówkiem dopisanym. De Lada rzucił nań okiem i schował do kieszeni.
— Co pan robisz z dzisiejszym wieczorem? — zapytał.
— Ja — z goryczą odparł Małdrzyk — nie pozostaje mi jak powlec się do domu.
— O tej godzinie? — wykrzyknął elegant. — Ale to niepodobna! Prowadzę pana do teatru — albo — wiesz pan co? lubiłeś zawsze konie — ja pasyami też cyrk lubię. Zawiozę pana na pola Elizejskie do cyrku.
Floryan zawahał się.
— Bez ceremonii! — podchwycił de Lada — zrobisz mi pan łaskę, bardzo proszę. Ja tam w cyrku mam znajomości, jestem jak w domu. Dyrektor mój przyjaciel, a boska miss Jenny! Widziałeś pan co ona dokazuje na koniu. Jaka odwaga! jaki wdzięk. Amazonka, bohaterka, bogini, klękać przed nią.
To mówiąc, wstał Micio, zawołał garsona, zapłacił, rzucił się do tuż stojącego fiakra, gwał-