Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

handlu, gram trochę na giełdzie, idzie mi świetnie.
Ale naprzód, panie Floryanie — dodał zbliżając się pod namiot kawiarni — pozwól pan, jako staremu znajomemu, zaprosić się. Siadajmy! Cokolwiekbądź! Co pan każe?
Po krótkiem wahaniu, Małdrzyk zażądał kawy. Usiedli.
— Cóż się z Lasocinem stało? — zapytał de Lada ciekawie.
— Wieleby i długo o tem rozpowiadać potrzeba, nie mam go już! — rzekł wzdychając Florek, który na siostrę i szwagra przed obcym się nie chciał uskarżać.
Micio zrozumiał jakoś, że przy pierwszem spotkaniu, zwierzenia się nie mógł wymagać.
— Ale cóż pan robi w Paryżu? — rzekł wesoło. Tu, ma foi, potrzeba tylko umieć, a świetne się robią interesa. Ja jestem tego żywym przykładem! Ale trzeba umieć i śmieć.
— Mówiłeś pan że handlujesz? czem?
Młodzieniec się uśmiechnął.
— Mam współkę i komis w wielkim domu w Bordeaux. Wysyłam wina. Oprócz tego gram na giełdzie. Przy zdarzonej zręczności ułatwiam nabycie innych towarów. Nasz kraj szczególniej wiele potrzebuje tego co się zjada i wypija i lubi to mieć w dobrym gatunku, a ja — wprawdzie dostarczam nietanio — ale de qualité supérieure.