Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— On nieżonaty, ona wdowa — poczęła kupcowa — jeśli pleść będą to na nią, a jemu jaka krzywda, że ładnej kobiecinie się podobał? gdyby była jak ja, stara!...
Poruszyła ramionami, kazała przynieść kawę do pokoju za sklepem, pannę Julię posadziła na swe miejsce i poprowadziła kapitana, który szedł jak winowajca ze spuszczoną głową.
Kupcowa tegoż wieczoru sama poszła przez ciekawość do Marsylskiego hotelu, do przyjaciołki.
— Co to ja słyszę Adelciu? Czy prawda że się twój polak do ciebie przenosi?
— A wy zkąd o tem wiecie? — rumieniąc się zawołała wdowa.
— Ja wiem wszystko, ty filutko! — śmiała się gruba kupcowa. — Cóż, tak dalekoście zaszli?
Adela zdawała się namyślać chwilę, zrobiła minkę poważną i nieulęknioną i rzekła seryo:
— Proszę się nie obawiać o mnie, i wierzyć, że wiem co robię. Nic mi nie grozi. Wcale to nie jest paryżanin coby z najmniejszej grzeczności i lada uśmiechu chciał korzystać! Człowiek stateczny, nie młodzik, a ciocia (tak ją zwała czasami) wie że i ja nie jestem płochą.
— Ja też się bynajmniej nie obawiam o ciebie, ale stary kapitan boi się o niego.
— Kapitan? — podchwyciła Perron — za pierw-