Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mu Bóg dał miłość kobiety, nie umiał dla niej do najwyższych podnieść się poświęceń.
— Jak Boga kocham! — wykrzyknął kapitan, dla kobiety, sacré matin! w ogień i w wodę!


Miesiące upływały bez wielkich zmian w tem dosyć jednostajnem życiu.
Jordan czujny, patrzał na całe postępowanie Floryana i nie trwożył się tak bardzo. Czuł że w wielu rzeczach należało folgować. Nie wymawiał mu więc, że chodził do pani Perron, gdyż stosunek ten do pewnego stopnia poufałości doprowadzony, zdawał się nie posuwać już dalej.
Florek otwarcie opowiadał że go bawiła, że ją lubił, ale czasem potroszę szydził z niej, słówka jej niezręczne powtarzał. W samem więc zbliżeniu się było antidotum.
Rysowanie dla fabryki szło swym trybem — lecz — z coraz mniejszą ochotą. Jednostajność zajęcia nudziła Małdrzyka. Nigdy długo nad stolikiem wytrwać nie mógł.
Zmordowany wprędce, rzucał ołówek, kładł się, dumał, powracał do roboty, przerywając ją bezustanku, godzinami czasem z cygarem siadywał w oknie, choć widok z niego na dachy i poddasza nie był ani piękny ani ciekawy.