Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

starał się wybadać Floryana, i dowiedzieć coś o jego zajęciach, bo rysunek wiele mu wolnego czasu zostawiał, zapytany zbywał ogólnikami.
Zaufania dawnego nie było. Obawiając się nareszcie o Floryana, którego znał lekkomyślność — Klesz postanowił sam zdaleka podpatrywać co robił i gdzie bywał.
Wiedział że z ziomkami, których tu wielu się znajdowało, nie zawiązywał znajomości i kapitanowi Arnoldowi, który mu chciał je ułatwić — podziękował, mówiąc że czasu mu zbywa na nie.
Po bliższych kawiarniach, w których Małdrzyk by się był mógł znajdować — szukał go napróżno. Uderzyło go to, że zmiana powolna w postępowaniu Floryana, rozpoczęła się wkrótce po owej wycieczce do Wersalu.
Pani Perron ze swemi figlarnemi, wyzywającemi oczyma, z myśli mu nie schodziła. Parę dni krążył napróżno w sąsiedztwie hoteliku Marsylskiego i pod wieczór — zobaczył wkradającego się tu Małdrzyka. Poznał go, nie było wątpliwości. Stosunek więc się zawiązał, trwał i — nie mógł być bez niebezpieczeństwa.
Jordan ruszył ramionami nie pojmując jaki urok człowiek niemłody, ubogi, obcy, mógł mieć dla tej kobiety.
Wahał się dni parę, lecz nakoniec postanowił wprost Małdrzyka pytać. Im dłużej się to przeciągało, tem to drugie wydanie romansu z panną