Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ze mnie mentor do niczego i przyjaciel nic potem. Im bardziej starzeję, tem się czuję nieużyteczniejszym na świecie.


Jordan mógł sobie w kilka miesięcy potem, większe jeszcze czynić wyrzuty. W istocie najlepsze jego chęci, największe poświęcenie dla Floryana — obracało się nieszczęśliwie i skutki rodziło zamierzonym przeciwne.
Napozór w życiu ich mało się bardzo zmieniło, lecz Jordan czuł że pod temi popiołami coś gorzało. Niewydający się z niczem, milczący Małdrzyk, miał teraz inną postawę, — więcej okazywał samowoli, o radę nie pytał, szedł niby o swej sile, ale dokąd i jakiemi drogami, trudno zbadać było.
Po całych dniach czasami nie spotykali się prawie, Klesz odbywał jakiś nowicyat, uczył się rzemiosła, którego odgadnąć nie umiał Floryan, i widział tylko że ręce miał zasmolone, których szarą powłokę odmyć trudno mu było.
Małdrzyk jadał w małej restauracyi za miesięcznemi biletami, Jordan gdzieś osobno. Dopiero późno wieczorem schodzili się w mieszkaniu wspólnem, o którem parę razy już odzywał się Floryan, że bardzo dla niego niedogodnem było.
Napróżno Klesz, w dawną przyjaźń ufając,