Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

humorze, ożywiony, gadatliwy, jak oddawna nie był.
— Bóg ci zapłać, mój Jordanku — odezwał się zapalając cygaro, gdy się na spoczynek kłaść mieli — żeś mnie tak doskonale dziś, ty i kapitan — ubawił. Wiem że tobie to winienem. Proste sobie kobiety, ale ta Perron.
Potrząsł głową.
— Żebym był ją wprzódy widział — rzekł Jordan — nie byłbym prosił. Uważałem żeś bardzo do niej przylgnął — toć jawnie bałamutka jest.
— Ale ma wdzięk paryżanki! — dodał Floryan.
Życie paryzkie wogóle, po owem tak niezmiernie od niego różnem, cichem, skromnem, małomiasteczkowem, niemieckiem życiu w Dreznie, wydawało się Floryanowi ukropem po zimnej, a raczej po letniej wodzie. Chociaż z niem wygnańcy nasi mało się dotąd stykali, ocierali tylko o nie, ta atmosfera, ten kipiątek, ta wrzawa, ten ruch, zdala oddziaływały na Floryana szczególniej. Natura jego wrażliwa, ulegała wpływowi otoczenia — lecz dotąd budziło ono tylko smutek i ból.
Widzieć około siebie te tłumy śmiejące się, czynne, zajęte, dzień i noc bez spoczynku — naprzemiany rzucające się do pracy i zabaw z taką gorączką i spragnieniem — dawało czuć tem mocniej własne osierocenie i obezwładnienie. Mał-