Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zdrosnej, że się z dowcipem popisać nie mogła — odciągnąć Perron od jej towarzysza.
— Zmiłujże się nad tym nieszczęśliwym — odezwała się do niej pocichu. Straci głowę biedaczysko.
— Jużciż nie student! — roześmiała się gosposia — a ja nie potom tu przyjechała aby się kwasić i usta sznurować.
Późnym już wieczorem towarzystwo siadło do wagonu, śmiejąc się i podśpiewując, lecz nim to nastąpiło, piękna pani Perron tak manewrowała, że wsunęła swój adres Małdrzykowi i szepnęła mu aby, gdy się bardzo znudzi, przyszedł do niej na poufałą gawędkę. Ścisnęła mu rękę znacząco, a że widziała na siebie zwrócone oczy, w wagonie umieściła się umyślnie przy Jordanie i z równą nieustraszonością przypuściła szturm do niego.
Od pierwszych jednak słów postrzegła, że tu grunt był inny, człowiek chłodny i natura dla niej niesympatyczna. Wiedząc jednak że był przyjacielem Floryana, tem zażarciej ująć go sobie postanowiła. Odpowiadał jej sucho — drażniła go dowcipem. Dobyła naostatek i ze skamieniałego trochę ognia. Rzekł tylko sobie w duchu:
— Niebezpieczna baba! drugi raz już zapraszać jej nie będziemy.
Floryan wrócił z przyjacielem w tak dobrym