Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dniowej, wydawał się doskonałym. Winem częstował kapitan nie żałując. Nie było drogie — ale i ono po paryzkim smakowało, bo nie codzień się widywano z pieczątką.
Klesz patrzał, podsłuchiwał i nawet o jedzeniu zapominał, czyniąc postrzeżenia. Wkrótce rozmowa z ogólnej, zaczęła schodzić na poufalszą — kapitan był w atencyach dla starej przyjaciołki, Tatianowicz rozmawiał z panną Julią kręcąc wąsa, Floryan pochylony ku sąsiadce żywo rozprawiał z panią Perron, a Jordan... kręcił gałki z chleba. Było mu z tem wygodnie, że pary nie miał.
Od Poniatouskiego i Kostiuchki zwrócono się do Paryża, do anegdot brukowych, do życia powszedniego.
P. Perron rozpytywała gościa o jego przeszłość w ten sposób, jakby tajemnice serca jego zbadać chciała; on skarżył się jej na smutne, osamotnione życie w Paryżu, gdy w ogólności do miejskiego żywota nie był nawykły. Z ironią pewną wspominał o swych powozach, koniach, służbie, domu, gdy dziś chodził pieszo, sam sobie służył i mieszkał w jednej izdebce.
Perron okazywała współczucie, lecz znajdowała że kto się dostał do Paryża na wygnanie, ten skarżyć się nie miał prawa.
— A! zobaczysz pan — mówiła śmiejąc mu się i wdzięcząc — że nigdy na wsi się tak zabawić i