Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

równie uprzejmie zwracały się ku wygnańcowi, przychlebiając się mu, wspomnieniem Poniatouskiego i Kostiuchki — lecz oczy pani Perron wymowniejsze były nad nie.
Jordan, który w takich towarzystwach bywał milczączy — niewiele rozmowę podsycał. Ton ceremonialny, znikł natychmiast — gdy pani Durand z rubasznością swą zwykłą — dała hasło do poufałej gawędki: a panna Julia i mała Perron rzuciły w nią kilka ostrych i błyszczących dowcipów.
Wszyscy wiedzieli, że trzeba było rozruszać i zabawić biednego wygnańca i chętnie się do tego przyczyniali. Skuteczniej jednak nikt nad małą panią Perron, którą los czy rachuba usadowiła przy Floryanie. Francuzka, która już wiedziała że się polakowi podobać mogła, manewrowała tak aby ze wszystkiego czem się pochwalić godziło, skorzystać. Zdjęła rękawiczki aby mu pokazać bardzo ładnie utrzymywane rączki i paluszki oprawne w pierścienie, poprawiła chusteczkę tak aby zobaczył ramiona, poruszyła się i przegięła kilka razy aby kibić ocenił, — spróbowała czy się jej warkocz nie odpiął, który był chlubą i dumą. Żaden z tych ruchów nie został stracony dla pana Floryana, może aż nadto pilnie śledzącego sąsiadkę.
Jordan siedzący w końcu stołu przy kapitanie, szepnął mu: