Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

go pani Durand, niejakiego Paulin, potrzebowała rysowników.
Kapitan przyniósł motywa i informacyę trzeciego czy czwartego dnia — dosyć niechętnie siadł, nie mając żadnej nadziei aby się to na co zdało, p. Floryan, do roboty.
Miłość własna przyszła w pomoc. Patrząc na motywa i wzory uznał że równie dobrze, a może z większą fantazyą narysuje jakiś dziwaczny ornament. Puścił sobie cugle.
Niezużyta wyobraźnia była dosyć obfitą — z łatwością nakreślił nie jeden ale kilka wzorów — i oddał je kapitanowi.
Ten spojrzał, ale rzekł zaraz, że się wcale na tem nie zna. Obiecywał zanieść to do fabryki. Upłynęły trzy dni a odpowiedzi nie było żadnej, tak że Joraan zwątpił aby mogła być pomyślną.
Tymczasem zażądano widzieć się z rysownikiem, chciano mu dać skazówki i — obiecywano zajęcie, jeśliby nabył wprawy.
Druk wymagał większej prostoty rysunku, bo rzezanie form zbyt kosztownem być nie mogło.
Niechętnie, kwaśny, prawie przymuszony poszedł Małdrzyk do dyrektora fabryki z kapitanem. Być czyimś sługą, podwładnym, zmuszonym się stosować do rozkazów, skazówek i t. p.  — dręczyło go.
Upokorzenia tego nie doświadczał dworując Nababowi, któremu się równym uważał, tu pro-