Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ku, nie śmiał nic odpowiedzieć, kapitan się zwrócił do siostrzeńca.
— A waszeć co myślisz?
— Do niczego jestem — rozśmiał się trąc najeżone włosy Jordan — ale, wyliczę moje mniemane zdolności czy nieudolności. Mogę trzymać korektę w drukarni łacińską, z lichem grecką, na biedę włoską i niemiecką. Mogę głupstwa i komunały pisać w tych językach, ale, co podobno najpraktyczniejsze — trochę się znam na introligatorstwie.
— Ba — przerwał kapitan — massę masz powołań do wyboru, i tak dobrze dokompletowanych, że z nich żadne tłustego kawałka chleba nie da.
Wiesz co — rzekł po namyśle — ja cię nauczę buchalteryi, będziesz mnie wyręczał, a — gdy wybije godzina, która nadejść musi, weźmiesz klientelę po mnie.
Nie — odparł Jordan — to mi się nie uśmiecha. Introligatorstwo...
— Głód! — zawołał kapitan — na cały Paryż jest jeden sławny introligator-artysta.
— Dla czegóżbym ja nie miał być drugim — rozśmiał się Jordan.
— Ambicya! — rzekł Arnold.
Rozmowie ich Floryan zadumany przysłuchiwał się w milczeniu. Był już w stanie tej apatyi, której się spodziewał Jordan. Życie zapowiada-