Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nic mniej pokaźnego wyobrazić nie było sobie można. Kapitan ograniczył się butelką wina zapieczętowanego, szynką, serem, jajecznicą dla głodnych, a sobie kazał podać — absynt. Nie nadużywał go, jak inni, ale raz w dzień, znajdował że absynt krzepi.
O podróży nie było co mówić. Jordan zaraz przystąpił do rzeczy, żądał od kapitana rady coby tu robić aby zarabiać. Szło mu szczególniej o przyjaciela, który powołania do żadnej pracy nie czuł, usposobienia nie miał — i mógł chyba... rysować ornamentacye.
— Ano — odparł Arnold — to jest przecież talent, z którego tu coś zrobić można.
Krewny mojej starej przyjaciołki, poczciwej Durand, ma fabryczkę jakichś drukowanych gałganów i wiem że mu ludzie wzory rysują — że za to płaci. Pomówię z nią.
— Trzeba się jeszcze uczyć wprzódy, a przynajmniej przypatrzyć — wtrącił Floryan — nie jestem z tem obeznany.
— Ale ja też, szanowny panie — odezwał się kapitan — gdym tu przybył oprócz czterech reguł artytmetycznych, reguły trzech i ułamków niewielem więcej umiał. O trzymaniu ksiąg en partie double, ani mi się śniło, a dziś lekcyę daję buchalteryi. Trzeba chcieć.
Małdrzyk siedzący z kieliszkiem wina w rę-