Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ujrzał nagle wcieloną. Ubóstwo i przy niem ta wesołość i swoboda umysłu, to ograniczenie się w wymaganiach od losu, zdawały mu się niepojętemi, nieprawdopodobnemi.
Stosunkowo, on, sam jeden tu, zamożniejszy od nich, miałże prawo na swoją dolę narzekać? Mógł i on pracować.
Tak — ale, praca naprzód wydawała mu się, wedle pojęć zadługo żywionych, czemś jego stanowi uwłaczającem; a potem? — nie umiał nic.
Nie taił tego przed sobą, przyszedłszy do badania sumienia; w salonie mógł dostać każdemu, na polowaniu popisać się świetnie, z kobietami szwargotać w sposób najprzyjemniejszy dla nich, na koniu nawet kapryśnym dosiedzieć — lecz, po zatem... więcej nic.
Uczyć się czegoś? w jego wieku było — jak sądził, za późno. Skazanym więc się czuł na to bezsilne pasowanie się z życiem, które małe wstrząśnięcie zwichnęło.


Małdrzyk, chociaż się musiał z pozostałym groszem obliczać bardzo skrzętnie, gdyż Jordan rychłego powrotu nie obiecywał, a za skutek podróży nie ręczył — nie umiał jednak oprzeć się wielu pokusom. Przychodziły nań takie chwile, stęsknienia, goryczy, rozpaczy niemal, że naów-