Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Będziesz acan tego sknery grafa żałował? — odparł leśniczy.
— Nie — odparł Boruch — ja siebie żałuję na taki interes, nie jego.
Odpalony tak Sumak, zagadał o czem innem, starając się złagodzić Warszawskiego, którego się obawiał.
— Ja sobie żartowałem — rzekł — a pan Warszawski myślał, że prawdę mówię. A mnie to do czego, kiedy córkę będę miał grafinią?
Boruch popatrzał na niego znacząco.
— No — rzekł — ja-bym teraz i za to nie ręczył, choć nasz graf jest jak ten szlachcic, co w traktyerze zapłaciwszy, choćby mu się jeść nie chciało, na talerzu nic nie zostawi. Łożył przez dwa lata na edukacyą. Sumak się rozśmiał.
— I dziewczyna jak łania! — dodał. — Moja żona, gdym się z nią żenił, była też piękną, ale ta! jakby się bestya na grafinią rodziła.
Obojętnie Warszawski, ręce pozakładawszy za pas, głową potrząsał i usta wydymał.
— Teraz za nic ręczyć nie można — począł mówić. — Są ludzie, coby małżeństwu przeszkodzić chcieli. Familia, choć on z nią nie żyje — dał jej podobno znać proboszcz.
Gdy chorego najadą.....
Sumak słuchał i burzyło się już w nim.
— Nie będzie on familii folgował — zawołał.