Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nadedniem gorączka nadeszła, a doktora nie było; dopiero około godziny dziesiątej pocztowemi końmi nadbiegł do Skomorowa.
Po raz pierwszy od zamieszkania w Wołchowiczach niemłody już eskulap, niegdyś lekarz wojskowy, człowiek energiczny i szczególniej biegły w opatrywaniu ran i w chirurgicznych operacyach znajdował się w Skomorowie.
Hrabia znał go tylko z widzenia, a nie miał zwyczaju powoływać nigdy ani do siebie, ani dla ludzi żadnych doktorów, bo sztukę ich lekceważył, a opłacać nie chciał. W najostateczniejszym razie radził się felczera, naprzód z nim umówiwszy się o gratyfikacyą.
Doktor Sochor, który wiedział już, że o złamanie chodziło, nawet nie witając chorego, natychmiast wziął się do opatrywania go. Nie było chwili do stracenia; nogę i rękę trzeba byłe niezwłocznie brać w leszczotki.
Kwiryn na ból wytrwałym nie był: sprawa więc z nim była ciężka, ale i doktor do niej powołany nawykł do wszelkich chorobliwych wybryków. Niewiele więc zważał na hrabiego, nie mówił prawie do niego, nie słuchał go, a swoje robił; z takim samym despotyzmem z nim się obchodząc, z jakim on także ludźmi rzucał. Gdy już leszczotki nałożono, a doktor siadł, zmęczony, przy łóżku. Kwiryn dziko spójrzał na niego.