Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Po tem pierwszem spotkaniu następowały inne szybko po sobie. Professor, zapraszany przychodził do hrabiny, widywał ją u Estery, niekiedy razem z panną Julią i Marcysią towarzyszył jej w przechadzkach.
Estera była najpewniejszą, że teraz już porozumieniu się obojga nic nie stoi na przeszkodzie. Nie mieszała się do niczego, nie zapytywała; zdało się jej, że rzecz była skończona.
Widząc ich całemi godzinami chodzących z sobą po salonie i rozmawiających żywo, słysząc śmiejących się — czekała, tylko rychło jej Steńka oznajmi, kiedy będzie wesele.
Tymczasem działo się z nimi coś zupełnie nieprzewidywanego: ani on, ani ona nie śmieli potrącić o to, co ich najgorącej obchodziło. On spodziewał się z jej strony słówka jakiegoś, ona go czekała od niego.
Rozchodzili się tak codzień, mówiąc, że jutro się wszystko rozwiąże, ale nazajutrz powtarzało się słowo w słowo tożsamo, co wczoraj.
Miesiąc upływał od przybycia Steńki do Warszawy; Estera w końcu, spotkawszy raz professora samego, zapytała go: jak jest z hrabiną?
— Zupełnie tak, jak byliśmy pierwszego wieczora. Nie posunąłem się ani na krok. Jestem nieśmiały i niezgrabny.
Żywa Estera oburzyła się.